sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział 5

Z niedowierzaniem popatrzyłam na całą czwórkę stojącą przede mną.
- Co masz na myśli, mówiąc, że „jestem waszą ostatnią nadzieją” ? – zapytałam z oburzeniem. Nie zamierzałam tu w ogóle przyjeżdżać i żałuję, że się na to zgodziłam.
- Alex, mamy kłopoty.- zaczął Max – inne gangi chcą nas pozbawić wszystkiego. To ciągnie się odkąd odeszłaś, bo wiedzieli , ze byłaś naszą  największą i najcenniejsza bronią w tej walce. Wiec wszyscy zaczęli wykorzystywać moment, a sam Justin nie da im rady w pojedynkę . – mój wzrok przeniósł się na Justin’a , siedzącego na kanapie i tępo patrzącego się na Max’a. Czyżby pan Bieber był za słaby i przecież są jeszcze oni, wiec po co ja jestem mi potrzebna. „ Frajerzy” pomyślałam, ale z zmyśleń wyrwał mnie Dann.
- Musisz nam  pomóc. Bez Ciebie nie damy sobie rady. – oznajmił błagalnym tonem, a ja nadal nie wiedziałam, co mam zrobić. Miałam wrócić do gangu i zawieść moją mamę? Przecież obiecałam jej, gdy umarła Sam, że więcej się w to nie wpakuje. Ale nie miałam innego wyjścia.
- Co mam zrobić ?-  głośno westchnęłam.
- Musimy pozbyć się jednego z gangów.- rozpoczął Justin – Trzeba zlikwidować Snaps, a potem będzie z górki.
Zaczęłam się zastanawiać, po co ja jestem im potrzebna. Przecież  Snaps to jedno wielkie gówno, pięciu facetów , którzy myślą, że mają coś do gadania. Nie pierwszy raz spotkałam się z tym gangiem.  
- Zawsze mieli do ciebie respekt. Nigdy nie odważyli ci się sprzeciwić. Pamiętasz? – John podszedł bliżej mnie i położył swoją dłoń na moim ramieniu. Patrzyłam na nich z niedowierzaniem. The Lords potrzebują pomocy.. Mojej pomocy.
- Macie jakieś plany, akcje związane  z nimi? – spytałam, chcąc dowiedzieć się w czym mam brać udział.
-Wszystko jest już zaplanowane. Mamy z nimi spotkanie o 23 w starym magazynie na obrzeżach miasta. Chcą z nami pogadać o jakiś interesach. – oznajmił mi Jus, wstając z kanapy i chodząc po pokoju. – Ale nadal nie wiemy czy jesteś z nami? – jego wzrok padł na mnie, a oczy wszystkich błagały mnie, abym się zgodziła.
- Tsaa.. Dobra niech będzie. – oznajmiłam, a na ich twarzach ukazały się wielkie uśmiechy.
- Serio?! – zapytali z niedowierzaniem Max i Dann.
- Nie, kurwa na niby.- powiedziałam z irytacją. Parsknęliśmy śmiechem i zaczęliśmy mawiać plany. Justin odwiózł mnie do domu, umawiając się ze mną na wyznaczoną godzinę.
Weszłam do domu i zobaczyłam moja mamę, siedzącą na kanapie.
- Hej mamo! – powiedziałam z uśmiechem.
- Hej kochanie. Jak ci minął dzień? – spytała z troską. Gdybym miała być szczera, to dawno by mnie zabiła za słownictwo.
- Ah… może być. A tobie jak minął dzień? – podeszłam do lodówki i wyjęłam z niej sok. Napiłam się z butelki i usiadłam obok mamy na kanapie.
- Jak zawsze. A gdzie byłaś? – zachłysnęłam się sokiem, gdy o to spytała. Głośno kaszląc poczułam jak moja mama, uderza ręką o moje plecy.
- Spokojnie- powiedziała , gdy powoli dochodziłam do siebie.
- Dlaczego w ogóle o to pytasz? – spytałam troszeczkę podirytowana. Przecież  nigdy nie pytała gdzie i z kim idę. – Byłam się przejść. – odpowiedziałam na wcześniejsze pytanie
- Tylko pytam. Nie mogę wiedzieć, co robi moja córka? I właśnie tata dzwonił. – oznajmiła
- Tak? Fajnie, ale jakoś mnie to nie interesuję. – syknęłam, wstając z kanapy i kierując się w stronę schodów.
- Dzwonił, żeby ci złożyć życzenia, bo jutro wyjeżdża i nie będzie mógł.
Tsa, jutro kończyłam to pieprzone 18 lat. Ale szczerze mówiąc, jakoś mnie to nie obchodziło.
- Ehem. – mruknęłam, wchodząc po schodach do mojego pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i rzuciłam się na łóżko. Zadręczałam się pytaniami: Co jeżeli coś pójdzie nie tak? Albo To pułapka?. Rozmyślając nad wszystkim, nie zorientowałam się kiedy zasnęłam.
*
Budząc się chwyciłam za telefon i przejeżdżając ręką po twarzy, sprawdziłam godzinę . 22:25 . Nie chciało mi się wstawać, nie chciało mi się nic . Wyczołgałam się z łóżka i poszłam do łazienki, się „ogarnąć’’. Wchodząc z powrotem do pokoju, podeszłam do mojej szafy i zaczęłam wyjmować z niej ciuchy. Wyjęłam z niej czarną bluzę oraz czarną bluzkę. Nie miałam ochoty ubierać się na „kolorowo”, więc spodnie również wybrałam czarne.  Wciągnęłam na siebie rurki i zeszłam na dół chowając do kieszeni iPhon’a . Założyłam na nogi czarne vansy , wychodząc po cichu z domu. Zamykając drzwi założyłam na głowę kaptur. Przed moim domem czekał już Justin, wiec do niego podeszłam.
- I jak gotowa? – spytał z uśmiechem na twarzy.
- Na co mam być gotowa? – syknęłam oschle- Nie robię tego pierwszy raz.- oznajmiłam kierując się w stronę drzwi pasażera. Usiadłam na wygodnym fotelu, zapinając pas. Justin również zdążył wsiąść i zapiąć swój pas. Wsuwając klucz do stacyjki, chłopak odpalił samochód i ruszył. Ogarnęła nas cisza, w której zorientowałam się, że nie ma z nami chłopów.
- Gdzie są chłopacy? – spytałam nie odrywając wzroku od przedniej szyby.
- Będą czekać na miejscu. – oznajmił posyłając mi lekki uśmieszek.
 Czemu on tak ślicznie się uśmiechał? Nie można było powiedzieć, że nie był przystojny.. Co ja się będę okłamywać. Był ideałem. Jego kasztanowe włosy były postawione na żel, a na głowie miał full cup’a . Ubrany był w skórę i białą bluzkę. Spodnie opuszczone miał nisko, tak że krok znajdował się w kolanach i na nogach białe supry. Przejechałam po nim wzrokiem, orientując się ze dojechaliśmy. 
„ Czy ja naprawdę myślałam o nim przez 20 minut?” Wysiadłam z samochodu podziwiając widoki zadupia. Justin zamknął samochód i podszedł do mnie.
- To idziemy – szepnął mi do ucha  wyciągając rękę w moją stronę. Na jego dłoni spoczywała moja ukochana zabawka. Najlepszy model pistoletu z wygrawerowanym po lewej stronie moim imieniem. Wydałam na niego kupę forsy. Ale było warto, bo zawsze trafiał. Wzięłam do ręki pistolet i popatrzyłam na Justina, jak dziecko, które właśnie dostało swoją ulubioną czekoladę, o którą błagało.
- Jeszcze go masz? – spytałam niskim głosem.
- Jasne. Uważasz, że wyrzucił bym takie cacko. Nie po to tyle na niego wydałem.- zaśmiał się pod nosem. W sumie mówiąc miał rację, bo ja dałam zaledwie 2% tego ile kosztował ten pistolet, ale było to dużo. Dostałam go od Jus’a na 16 urodziny. Cieszyłam się jak dziecko, bo zawsze chciałam taki mieć. Dziękując mu za pistolet, odwróciłam się w stronę chłopaków, który właśnie do nas podeszli.
- I jak gotowi? – spytał John.
- Ja pierdole.- syknęłam pod nosem, obracając się na pięcie w stronę drzwi magazynu. Justin zaśmiał się pod nosem, bo wiedział o co mi chodzi. John ze zdziwieniem spojrzał na chłopaka.
- Co ja powiedziałem? – zapytał z ciekawością. Jus uśmiechnął się i poklepał go po ramieniu. Stojąc przed drzwiami, czekałam aż dojdą do mnie John i Justin.
- Dann i Max będą w pogotowiu. – oznajmił mi Jus. Kiwnęłam głową rozumiejąc co ma na myśli i otworzyłam drzwi. W środku było pusto, a jedynym źródłem światła był księżyc, wpadający przez rozbite okna magazynu. Weszliśmy kawałek dalej, a za rogu wyszedł pierwszy z nich. Miał spuszczoną głowę i mnie nie zauważył.
- No witam, witam.- syknął podnosząc głowę. Momentalnie stanął wgapiając się we mnie. Na mojej twarzy pojawił się zwycięski uśmieszek, zresztą tak jak na twarzy Justin’a. Nie spodziewał się tego. Za kolejnej skrzyni stojącej tam, wyszedł kolejny.
- O kto do nas wpadł – syknął z ironią
- O Leston. Jak miło widzieć – powiedziałam z sarkazmem – Chętnie bym się z tobą przywitała, ale wiesz.. Nie chce brudzić sobie rączek- posłałam mu zadziorny uśmieszek. Powoli budziła się we  mnie ta zimna Alex, która zabijała tą dobrą.
- Skąd ją wytrzasnąłeś Bieber ? – podszedł bliżej nas.
- Mam swoje sposoby – mruknął posyłając mu zabójcze spojrzenie. – Ale nie przyszliśmy gadać tu o tym. Mamy inne sprawy – dodał już lekko podirytowany.
- Masz racje. Mamy dla was interes. – Leston spojrzał na Justina. – i dobrze, że mamy towarzystwo.- Wskazał na drzwi, z których wyszło jeszcze 3 chłopaków . Nie wiedziałam co robić. Kurwa co oni planowali?. Spojrzałam na Justin’a kątem oka. Chłopak nie okazywał żadnych emocji, zresztą tak samo jak ja.
- Czujesz się samotny, że zaprosiłeś kolegów? – syknęłam krzyżując ręce na piersiach. Chłopak nie ogarnął o co chodziło, ale było to zrozumiałe. Nie był zbyt rozgarnięty.
- Przewóz. – powiedział Leston.
- Że co? – parsknęłam śmiechem. – Interesy jak pięcioletni chłopcy – ich wzrok przeniósł się na mnie, a Justin posłał mi swój zabójczo słodki uśmiech. On był NAPRAWDĘ przystojny. Skupiając się na interesach, podeszłam bliżej Leston’a. Objęłam go za ramię i przyciągnęłam bliżej siebie.
- To mają być interesy? – szepnęłam mu do ucha. Najwyraźniej nie wiedział co zrobić. Zawszę wiedziałam, że mu się podobałam, a teraz… Mogłam śmiało powiedzieć , że byłam jak młoda bogini.
- Wiesz jak tego nie lubię.- przybliżyłam się jeszcze bliżej niego. Wszyscy spoglądali na nas, a on po prostu mi ulegał. Znowu kątem oka spojrzałam na Justin’a. Był dumny. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i przyglądał się moim poczynaniom.
- No to jak? – mruknęłam mu do ucha, ocierając je swoim nosem. Wymiękał. Byłam pewna, że zgodzi się na wszystko co zechce. Zawszę się zgadzał.
- Dobrze – w końcu wymamrotał i spuścił głowę.
- I właśnie to chciałam usłyszeć. – powiedziałam, odsuwając się od niego przodem do chłopaków ze Snaps. Jeden z nich wyszedł do przodu, ściągając kaptur z głowy.
- A co powiesz na wyrównanie rachunków? – zwrócił się do mnie.
- Kogo mam zabić? – spytałam prosto z mostu. Jeżeli to miało być wyzwanie to mogę robić to codziennie.  Nie wyszło im troszeczkę z tym pomysłem, albo nie wiedzieli, że mają do czynienia z Alex Jackson.
- Stefano Verdie. Szef jednego z gangów, który jest winien nam kasę. – oznajmił mi chłopak. Kojarzyłam, kto to był i w sumie mówiąc, dla mnie już nie żył.
- Ile? – spytał Justin zniecierpliwiony
- 90- powiedział Leston.
- Za słabo mnie cenisz. – uśmiechnęłam  się zadziornie.
- 95 – mruknął  zniechęceniem.
- A tak dorzucił byś jeszcze coś od siebie. – popatrzyłam na niego oblizując dolna wargę. Znałam jego, każdy słaby punkt i z łatwością potrafiłam nim manipulować.
- 100 ? – zapytał z nadzieją, że skończyłam się targować .
- Eh.. No dobra – powiedziałam odwracając się do niego plecami – Niedługo powinno go nie być. Za miesiąc, a może za 2 tygodnie… Zobaczę – powiedziałam udając, że nad czymś myślę.
- 140 – mruknął Leston. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, odwróciłam się w jego stronę.
- Do końca tygodnia powinno być po nim. – powiedziałam
- Mam nadzieje. – mruknął Leston lekko zawiedziony , że udało  mi się wyciągnąć tyle kasy.
- Interesy z Tobą to przyjemność.- oznajmiłam i udałam się do wyjścia. Zamykając drzwi usłyszałam, jak reszta zaczyna wydzierać się na chłopaka za tyle kasy. A mnie rozpierała duma, że jeszcze nie wyszłam z wprawy. Rozbawieni, udaliśmy się w stronę samochodów chłopaków.
- Co tak długo ? – spytali równocześnie Max i Dann.
- Chyba dla 140 tysięcy dolarów  było warto – powiedział z uśmiechem John
- 140 ?- pisnął Dann.
- Za takiego śmiecia jak ten koleś to dużo. Z tego co wiem nie jest żadną szychą – oznajmił Jus – Podziękuj Alex – dodał wskazując wzrokiem na mnie.

- Do końca tygodnia będzie po nim – powiedziałam zabierając kluczyki od ranvera Justin’a i wsiadając na miejsce kierowcy. Odpaliłam samochód zostawiając tam chłopaków. 

 Hej :) 
Dodaje taki rozdział na zajączka.. Mam nadzieje, że się wam spodobał i przepraszam, że rozdziały są krótkie. Niedługo , może za parę dni powinien pojawić się następny rozdział. 
Życzę wszystkim udanych świąt i bogatego zająca. 
+ Czytasz = komentujesz :D 
Przepraszam za wszelkie błędy, ale dodaje rozdział na szybko. 
BelieberEver699

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz